Wiemy już z lektur naszego cyklu, że umysł jest raczej machiną do wyszukiwania zaskakujących elementów rzeczywistości, stopniowo ignorującą to, co powtarzalne albo pasujące do wzorca. Gdyby ktoś zapytał nas czy wiemy, jak wygląda banknot 10 zł, a potem poprosił o jego narysowanie, nie byłby to szkic pełen szczegółów. Coś co widzimy w naszej dłoni względnie często (czego sobie i Państwu życzę), okazuje się wcale nie mieć w głowie pełnego detali odzwierciedlenia.
Przyzwyczajanki
Badacze pamięci twierdzą wręcz, że jeśli dostarczamy sobie podobnych wspomnień, to nie powstaje z tego żaden nowy ślad pamięciowy. Wszystko jakby nadpisuje się na siebie. Ważna to informacja dla tych, którzy chcą spędzić ciekawie weekend – jeśli cały przeleżymy w łóżku, na przykład oglądając serial, czy nawet czytając książkę, musimy się liczyć z tym, że dwa dni zleją się nam w pamięci w jedną papkowatą chwilę, która nie jest ani niedzielnym wieczorem, ani sobotnim przedpołudniem. Twórcy airbnb są zdania, że warunkiem dobrego urlopu jest już drugiego dnia zrobić coś, czego nigdy w życiu się nie robiło.
Z tego samego powodu: jeśli podczas wypoczynku codziennie będziemy robili to samo, czas skompresuje się nam w jeden (wcale nie długi) moment, dosłownie kilka kadrów filmu wspomnień i ot, tyle. Czuć to zresztą na urlopach, kiedy pierwszy dzień wydaje się długi, drugi jeszcze jako-tako, a potem nagle, ku naszej rozpaczy robi się dzień wyjazdu. Im dalej w urlop, tym czas szybciej mija, bo umysł nie tworzy specjalnych śladów dla codziennie tej samej trasy na stołówkę all inclusive, leżak w ulubionym miejscu i do pokoju. Kolejny przykład znikania tego, co powtarzalne w naszym życiu.
Sklepowe gnuśnienie
Rzec by się chciało, że może to i dobrze, bo takie „znikanie z pola widzenia” normalności dostarcza nam spokoju, o który przecież walczymy na urlopie. Nie chcemy cały czas rozglądać się nerwowo jak antylopy zagonione na środek polany. Niestety, wygląda na to, że, choć chcemy wiele elementów życia traktować jak sklep (i chodzić tam tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebujemy, a poza tym się nie interesować), w życiu… tylko sklep, to sklep. Zarówno zdrowie traktowane jak sklep, jak i demokracja, miłość czy spokój kończą źle. Większości kwestii w życiu trzeba sumiennie doglądać, żeby trwały na godnym poziomie. Zaglądać nawet, jeśli nie potrzebujemy stamtąd niczego, choćby po to, by rozeznać się co słychać. Wreszcie zaglądać pomimo tego, że znikają z pola naszego widzenia! Bo przecież spokój, kiedy staje się normą, niedoglądany także znika nam sprzed oczu. Gnuśnieje, a kiedy wracamy do niego, mając nadzieję, że jak zwykle czynny całą dobę, zastajemy atrapę. Zresztą nie tylko przez sam fakt, że „nudzi się” umysłowi, ale także dlatego, że – o czym także już pisaliśmy, żyjemy otoczeni przekazem nachalnie zwracającym naszą uwagę.
Sprzedany krajobraz
Każdy, kto był w przestrzeni VIPowskiej na lotnisku, uderzany jest podobno nieobecnością perswazji. Nie ma reklam, zachęt i sugestii. Przestrzeń VIPowska jest VIPowska, właśnie dlatego, że niczego tam nie ma. Kiedy jedziemy na wczasy, gotowi jesteśmy zapłacić więcej, żeby było pusto i cicho. Dożyliśmy czasów, w których trzeba dużo zapłacić za to, żeby nic nie było. Praktycznie całą darmową przestrzeń przehandlowaliśmy. Banery, reklamy, a w efekcie co i raz to swędzące w różnych miejscach poczucie, że jesteśmy o jeden zakup od pełni szczęścia w życiu.
Największym wrogiem kapitalizmu jest podobno człowiek szczęśliwy. Głęboko przeświadczony, że bogaty nie ten, kto wiele ma, ale ten, kto niewiele potrzebuje. Być może też świadom, że ważne rzeczy w życiu poznaje się po tym, że nie da się ich kupić, a są za darmo. Złośliwi powiedzieliby, że to kwestia czasu, bo po prostu nie umiemy ich jeszcze sprzedać. Ale proszę: tyle wieków, a ciągle się bronią.
Złoty środek
Nie bądźmy jednak tak skrajnie szlachetni. Humanizm głosi, że człowiek powinien być raczej zadowolony z tego, co ma, ale i troszkę też chcieć więcej. Żeby się rozwijać, żeby być lepszym człowiekiem, żeby nie stracić autorefleksji, nie impregnować się do cna na krytykę ze strony innych i szukać sił na życie porządne. Nawet w nieporządnym miejscu i czasie. Być może zwłaszcza wtedy. Rzecz w tym jednak, by w czasach, gdzie wolności wyboru jest tak wiele, zastanowić się w drugiej kolejności nad tym, które wybory w ogóle mnie interesują. Nie tylko co wybierać, ale rozważać naprędce czy w ogóle chcę w tym przypadku cokolwiek wybierać. Przekazu perswazyjnego jest wokół zbyt wiele i warto we własnym zakresie próbować go okiełznać, gdyż nierzadko wysyła nasze myśli w zbędny dyskomfort.
Koniec idylli
Podobnie jak w sytuacji, kiedy leżymy na leżaku, na wczasach. Delfiny, drink z parasolką, liść palmy cieniem nosek nam smaga, a bryza niesie zapach niespełnionej miłości z podstawówki. Jesteśmy o krok od beczenia ze szczęścia. I nagle… Zdajemy sobie sprawę, że gdybyśmy mieli pod nerkami poduszkę, to by było trochę wygodniej. I pyk… Koniec idylli. Teraz ta poduszka… Otwieramy oczy, rozglądamy się… Może gdzie jaka leży? Wracać do kurortu po jasieczka? A jak zajmą miejscówkę? Poza tym taka dobra pozycja, drugi raz się tak nie zagnieździmy w ten leżak. Poza tym po drodze będzie rodzina i zaraz zapyta co tak sami siedzimy… Nie wrócimy tu już. Nie ma siły. No, co za pech, że tej poduszki nie ma… I co? Cały Raj w piach.
Tak zwykle wygląda proces siania w nas wątpliwości. Że gdybyśmy mieli coś, to by było lepiej. W kilka sekund z osób, którym nic nie trzeba, trafieni strzałą „zakupidyna”, tęsknym wzrokiem wyobraźni miziamy witrynę, z której wczoraj machał do nas sweterek z przeceny.
Kupujemy. Cieszymy się, bo ładny. A kolejnego dnia wszystko od nowa. Jeśli się za to nie zabierzemy, to ad mortem defecatam.
Wdzięczność za to, co masz
„Czego nie masz w sercu, tego nie znajdziesz w dalekich podróżach”, mówi poeta. Jeśli już więc budzić w sobie jakąś tęsknotę, to lepiej z wdzięczności. Za to, co już mamy i cenimy, ale zniknęło nam z oczu. Nie myślimy o tym na co dzień, bo jest i traktujemy per noga. Partner, dziecko, dom, zdrowie, ręce, nogi, kwiatki pod oknem, dobre pączki na rogu, stare drzewa, brak wojny, niedaleko od domu miejsce do spaceru. Młodość. Pierwsza albo druga, bo przecież każdy wie, że młodość przychodzi dopiero z wiekiem. Nieoczywiste to wszystko codziennie. Marek Aureliusz, co i raz przypominający o tym, że humanizm starzeje się powoli, zasugerował takiego fikołka intelektualnego:
Nie myśl o tym czego nie masz, tak jakbyś to już miał.
Ale z tego, co masz, wybierz to, co najbardziej jest cenne.
I pomyśl, z jakim byś trudem się o to starał, gdyby tego nie było.
Odwiedzanie wdzięczności
Na koniec, przypomina jednak o umiarze: Ale uważaj, byś w skutek upodobania w tej rzeczy nie przyzwyczaił się jej tak wysoko cenić, iżbyś miał doznać niepokoju duszy, gdyby ci jej zabrakło. Takie codzienne odwiedzanie wdzięczności buduje w nas podobno szlachetniejsze poczucie bogactwa. Spowoduje, że i naczynia chętniej umyjemy, a i nad wygodnym pantoflem się z pastą pochylimy, uśmiechając się do niego wdzięczni losowi, że na siebie trafiliśmy i takie ładne butki udało nam się trafić, co tyle z nami są i służą, gdyż rzeczywiście, jak pokazuje morał z kopciuszka „nic tak nie zmienia życia, jak para butów”. Można też umyć samochód, ciesząc się, że całe życie się o takim marzyło, albo, że się nie marzyło, ale przecież się taki ma, i jak by to było go nie mieć. Nie mówiąc już o kwestiach oczywistych. Co nowego dziś w moim partnerze? Co nowego w dziecku? „Jaką ja mam tę miłość jednak taką poczciwą. Pokrzywioną, pomarszczoną, kopniętą lekko w krzyż, ale wlecze się za mną poczciwina. Niech już ma tych swoich pierogów codziennych i rosołu chociaż. I po głowie pogłaskane.”
Drobne rzeczy
Wdzięczność sprowadza wiele błogości, daje zajęcie, nadaje kolory sprawom, które blakną w naszej głowie, a często niesłusznie, bo dobro znika z pola widzenia łatwo, w odróżnieniu od zła, niebezpieczeństwa i amoku. Dobro też nie jest jak sklep. A codzienna praktyka wdzięczności, choćby taka, by w wolnej chwili znaleźć jedną drobną rzecz do bycia wdzięcznym, przywraca nasze myśli do ważnego, a dzięki temu też daje siłę do odmowy, kiedy ktoś stawia przed nami wybór, w ogóle nas nie interesujący.
„Miłosz w czasach zarazy” – to cykl wpisów, których intencją jest oswajać to, co nieznane, zachęcać do gimnastyki intelektualnej, wywoływać uśmiech na twarzy, trenować uważność.