Był taki dzień, w którym nasz ambasador, Miłosz Brzeziński, w salonie Volvo Karlik przy ul. Torowej, odpowiadał na Państwa pytania. To wydarzenie nazwaliśmy: Miłosz pod ostrzałem pytań. Nasi goście zadawali pytania, Miłosz odpowiadał, losując kolejne kartki ze szklanej kuli. Zabrakło czasu na wszystkie… Część pytań zabrał ze sobą, aby odpowiedzi udzielić już pisemnie. Dziś, publikujemy odpowiedź na jedno z nich.
Czy rezygnacja z prezentacyjnego stanowiska, na przykład w korpo, na rzecz stanowiska na niższym szczeblu jest postrzegana jako porażka czy zwycięstwo mądrości/dojrzałości?
Odpowiedź Miłosza :
Szanowny Zadający Pytanie :)
Krótko: jako porażka.
Dłużej: to zależy.
A teraz po kawałku. Swego czasu pojawił się na internecie esej o tym, że każdy awansuje w organizacji do granicy swojej niekompetencji. Czyli: jeśli masz wyniki – awansujesz. Znów masz wyniki – awansujesz. Znów – awansujesz. Nagle na tym stanowisku nie masz wyników – zostajesz i nie awansujesz dalej. Esej napisany został dla heheszków, ale badacze postanowili sprawdzić obecność w tych heheszkach ziarna prawdy. I niestety je tam nakryli.
Awansowanie kogoś jest dla organizacji zawsze ryzykownym przedsięwzięciem. Jako handlowiec musimy być super, jako szef handlowców potrafić oddać „bycie super” innym. Statystycznie lepiej byłoby awansować handlowca, który robi wyniki poniżej średniej zespołu, niż kogoś kto jest najlepszy. Wiadomo, że potem średnio zespół będzie pracował nieco gorzej (średnio o 6%). Skąd więc takie decyzje?
Wygląda na to, że organizacje dokonują pewnej wymiany. Jesteśmy gatunkiem, który hołubi ludzi postawionych wysoko. Albo inaczej: im wyżej jesteś w hierarchii, tym twoje życie łatwiejsze. Ludzie nas lubią, boją się, uważają, co mówią, słuchają. Nie, że wszyscy, ale im wyżej w hierarchii, tym łatwiej. Łatwiej o miejsce do lekarza, fajnego partnera, bycie w odpowiednim miejscu i czasie, żeby trafić okazję do zarobku. Niemała rzesza osób w ogóle czuje respekt przed władzą, bo w naturze ma posłuszeństwo. Mówiąc krótko – kiedy dobry pracownik jest znudzony, bo osiągnął wszystko, pojawia się nieśmiała myśl o odejściu. A wtedy firma dokonuje pewnej wymiany: nieco pogarsza efektywność zespołu, ale zatrzymuje pracownika u siebie. Ma to w sumie sens, bo jak by ten pracownik odszedł, trzeba by się napłacić i naharować z rekrutacją, a i tak nie wiadomo jak by się to skończyło.
Z drugiej strony nikt rozsądny awansu nie odmówi, bo co prawda spadanie z wyższego konia boli bardziej, ale nie trzeba przecież dolatywać do ziemi. Z menedżerskiego stanowiska łatwiej o spadochron, dobrą odprawę i znalezienie pracy na innym menedżerskim stanowisku.
Stąd też dziwi nas najczęściej, że ktoś odmawia statusu społecznego. Nie chodzi zresztą tylko o biznes. Dziwi nas, że aktorzy, którzy debiutowali świetnie, nagle znikają i nie chcą już występować, a zajmują się czym innym. Internet pełen jest artykułów: „Dziecięca gwiazda lata temu zrezygnowała z kariery, zobaczcie co dziś robi”. I okazuje się, że pracuje jako maszynistka. No, niby fajnie… Ale, że czerwonych dywanów nie chciała? Jakie to nie fair! Ja to bym zaraz brała!
I tu wchodzimy w niuanse. Z jednej strony najczęściej ludzi to dziwi, bo wyżej postawionym łatwiej. Spora część osób uważa, że w ogóle człowiek wiele zniesie i jak „dają, to brać, biją to wiać”. Albo nawet nie wiać, póki da się jakoś czołgać. Jeśli biją, a płacą, to jest do przeżycia. Ale z drugiej strony wiadomo, że nie każde życie każdemu pasuje, a za każdym splendorem kryje się towarowy pociąg wymagań. Można być pewnym, że jeśli korporacja płaci nam 20 000 zł miesięcznie, to zapewne zarabia na nas kilkukrotnie więcej i nie zawaha się wycisnąć nas do suchego wiórka. Doświadczone osoby rzeczywiście, jak to ujęto w pytaniu, uważają, że jeśli ktoś zrezygnował „ze świecznika”, to musi być w tym jakiś haczyk. Oczywiście może być tak, że się pochorował. Że zwolnili go dyskretnie, za porozumieniem. Ale może być też to czerwona flaga zawieszona nad organizacją. Weźmy jednego z wysoko postawionych dyrektorów spółki, który tuż po awansie, zyskując głębszy wgląd w dokumenty, orientuje się, że wszystko, co spółka robi jest – ujmijmy kulturalnie – na granicy prawa i działa tylko dlatego, że wszyscy, którzy mają wgląd w dokumenty są znajomymi spółki. Im więcej dokumentów podpisujemy, tym bardziej boli nas głowa. W końcu stwierdzamy, że wolimy odejść albo się przenieść, bo systemu nie zmienimy, ale nie chcemy się pod nim podpisywać.
Odejście ze świecznikowego stanowiska być też sygnałem o mobbingu. Może być o wymaganiu pełnej dostępności przez całą dobę. Dla dojrzałych osób tego typu rezygnacja jest przynajmniej małym klaksonem do zwrócenia uwagi, że coś z tym środowiskiem jest nie tak. Jeśli bowiem ktoś rezygnuje z życia, które teoretycznie miało być łatwiejsze, to świadczyć to może zarówno o jego dojrzałości, ale i o jakimś kłopocie miejsca, które opuszcza.