Weźmy sobie trzy takie figury: koło, prostokąt i trójkąt. Która nie pasuje do zestawu? Dam Państwu chwilę na refleksję.
Testowanie sukcesu
Twórca podwalin pod testy inteligencji, Binet, już w 1905 roku dyskretnie wzmiankował, że jego test nadaje się może do odsiewania osób, które w szkole mogłyby mieć problemy, ale właściwie, ciężko na podstawie wyniku wnosić o sukcesie w życiu. Jego zdaniem test nie mierzył kilku kwestii, które są w codzienności o wiele ważniejsze. Kilka lat później przebadano w USA z pomocą tego testu niemal dwa miliony kandydatów do wojska. Każdy wiedział czym on jest. Społeczeństwo wpadło w amok badania się i na krok wstecz było już za późno. Po wojnie test inteligencji stał się między innymi świetnym wskaźnikiem, czy ktoś będzie miał problemy w szkole, w pracy, a wreszcie czy odniesie sukces w życiu. Czyli zapomnieliśmy o tym, co było problemem już na początku. Niestety poziom w ten sposób mierzonej inteligencji koreluje jedynie (a i to tak sobie) z ocenami w pierwszych klasach szkoły. Dalej zaczynają się schody. Dlaczego?
Problem inteligencji
Odpowiedzmy na pytanie z początku. Prawidłowa odpowiedź na pytanie o niepasującą figurę (przypomnijmy: koło, prostokąt i trójkąt) brzmi koło. Jeśli ktoś z Państwa tak odpowiedział, to otrzyma maksymalną liczbę punktów. I brawa.
Niestety ujawnia się tu pierwszy problem testu, czyli to, czego nie mierzy, jeśli miałby „wyrokować” o sukcesie w życiu. Podobnie do wielu popularnych testów (stosowanych też w biznesie), test inteligencji ma badać czy jesteśmy zdrowi, ale nie sprawdza, czy mamy obie ręce i obie nogi. Co więc, jeśli odpowiedzielibyśmy jak pewna sześciolatka, że oczywistym jest, iż niepasującą figurą jest trójkąt, ponieważ nie ma literki „o”? Usłyszelibyśmy jak w teleturnieju Familiada: „Może i rzeczywiście, tak jak Pan powiedział, stolicą Brazylii jest Brasília, ale większość osób odpowiedziała Rio de Janeiro. Niestety nie dostaje pan punktów”. Pierwszym bólem testu jest jego ślepota na kreatywność. Kluczowa w świecie, w którym nigdy nie ma jednej dobrej odpowiedzi.
Więcej mówi serce
Sprawa druga. Ta interesuje nas bardziej. Inteligencja nie jest aż tak kluczową do przetrwania umiejętnością, jak świadomość, że własnymi emocjami można zarządzać. Nawet na banalne pytanie, czy wolelibyśmy przyjaciela, który jest empatyczny, czy takiego, który jest inteligentny, większość osób odpowiada, że woli takich, co utulają. Nadmiernie inteligentne osoby psują imprezy, tak jak śpiewacy odbierają zabawę urodzinom z karaoke. Podobnie w miłości. Kiedy myślimy o romantycznym związku, myślimy o partnerze, który nas kocha: myśli o nas, podaje kawę, rozmawia o naszych problemach, pomaga, uprawia seks (kiedy mamy ochotę), a w jego oczach widzimy wspólne dzieci. Mówiąc bez ogródek marzymy o partnerze takim, który po prostu będzie spełniał nasze potrzeby. Nieludzkie to, prawda? Z tego powodu wielu teoretyków miłości twierdzi, że jeśli kogoś naprawdę pokochamy i chcemy dla niego dobrze, powinniśmy go zostawić w spokoju i uciekać od niego jak najdalej.
Wróćmy jednak do meritum – zawiedliśmy się inteligencją pojmowaną klasycznie. Wielu pracodawców w USA (na przykład niektóre okręgi policji) mierzy klasyczną inteligencję po to, by nie przyjmować nikogo, kto ma za wysoki iloraz, bo jak pokazują badania, takie osoby znudzą się i wrócą do domu przed końcem stażu.
Lepsze niż rozum
Inteligencja emocjonalna powstała jako efekt zawodu inteligencją tradycyjną. I sprawdziła się lepiej. Może dobrze, ponieważ to wiedza o zarządzaniu emocjami przydaje się w życiu częściej.
Kiedy powiedzieć koleżance, żeby się umyła?
Kiedy lepiej nie zawracać partnerowi głowy swoimi kłopotami?
A kiedy jest dobra pora na zaproponowanie swojej wersji wakacji?
O wiele więcej mamy w życiu narzędzi do określenia sytuacji finansowej firmy, niż określenia kiedy o tym powiedzieć i w jaki sposób i od kogo zacząć. Wszystko to bardzo niejednoznaczne. Temat na liczne książki, ale na szczęście sforuje nas już sam cień przekonania, że można coś z emocjami robić. W odróżnieniu od podejścia: „no tak się ciągle denerwuję/boję/waham/dąsam, bo tak fabrycznie mam i co mi pan zrobisz”.
Sprytna zaraza
W czasach zarazy sprawa staje się wręcz kluczowa. Wymieńmy kilka przykładów zjawisk wysyłających nam parę pod gwizdek w czasach pandemii.
- Mamy kłopot z utrzymaniem bezpiecznego rytmu dnia, który znaliśmy i budowaliśmy całe życie.
- Ludzie tracą pracę, martwimy się o siebie.
- Jeśli martwimy się o siebie, to chcemy, by partner z nami porozmawiał, ale on też martwi się o siebie, więc wchodzi nerw, bo gdzie ten nasz partner, co miał być na nas tak ciągle uważny.
- Ponieważ wszyscy się boją, to czujemy, że coś tak podstawowego dla nas jak spójność i bezpieczeństwo rodziny są zagrożone.
- Nie mówiąc już o tym, że zdrowie jest zagrożone. A w kraju, gdzie najczęstszym życzeniem jest „życzę zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze”, to już tylko wisienka na torcie.
Jak widać zaraza podeszła nas przebiegle bombardując w to, od czego (i kogo) zwykle się odbijamy, kiedy nas wytrąci z równowagi. To jeszcze nic.
Najprostszym sposobem na rozładowanie stresu (oprócz redukcji pogłowia rodzinnej porcelany) były sport i spotkania z rodziną. Szanowny Czytelnik już uśmiecha się do siebie, bo wiadomo, co chcemy napisać. Dokładnie w te punkty otrzymaliśmy strzały: do rodziny najlepiej nie chodzić, a miejsca do uprawiania sportu zamknięte, z niewielkimi dopuszczeniami. Mówiąc wprost diabeł by tego lepiej nie wymyślił. Wpatrując się w katalogi biur podróży z zeszłego roku, ze łzami w oczach, możemy zaklaskać ironii losu.
W co się bawić?
Z czym więc zostajemy? Po pierwsze z poczuciem, że pora na zarządzanie emocjami jest ciekawsza i poważniejsza, niż zwykle. Po drugie, osoby inteligentnie emocjonalnie wiedzą, że trzeba modyfikować sytuację pod siebie, ile się da. Jeść jak najlepiej się da. Ćwiczyć gdziekolwiek, przynajmniej się rozciągać, bo poruszony lekko organizm znosi o wiele więcej. Ćwiczyć więcej wyrozumiałości dla członków rodziny, a kiedy widzimy, że jesteśmy o krok od wyroku, resztką neuronów pomyśleć, że to pewnie zaskakujące, ale za 20 minut nic już z tak wysokich emocji nie zostanie, choćbyśmy chcieli.
Menedżerowie emocji wiedzą, że warto też odwracać swoją uwagę. Fajnie, jeśli każdego dnia mamy blok czynności powtarzalnych i moment na zrobienie czegoś nowego albo inaczej. Rozmawiać ze znajomymi. Na przykład przez telefon albo komunikator. Izolacja fizyczna, to nie izolacja społeczna. Jeśli babcia „nie umie internetów”, zadbać, żeby się nauczyła. Dzienna porcja siedzenia ze wszystkimi, pójścia na spacer po lody, czy kitłaszenia w łóżku konieczna. Uruchomić grupy rodzinne na komunikatorach, wrzucać sobie zdjęcia.
Wychodzić z domu. Witamina D i daleki horyzont pomagają się zregenerować i przypomnieć, że to tylko taki moment w czasie.
Dobrze szukać plusów w otoczeniu. Może to trochę głupie, ale podobnie głupie jak szukanie kolejnych minusów, z czego z kolei nic nie wynika. Z plusów przynajmniej jest jakaś szansa na mniej wrzodów, a póki nie jesteśmy przesadnie zadowoleni z epidemii, nic nam nie grozi. Człowiek w sytuacji katastrofy zwykle boi się przyznać do pozytywnych emocji, a okazuje się, że takie także, w małym stopniu zawsze tragediom towarzyszą.
Jeśli akurat nie mamy siły, stawiać sobie dzienne założenia minimalne, typu: „zjeść” albo wprost: „dożyć do wieczora”. Czasem tak trzeba. Nie jesteśmy robotami. No i na koniec wiadomości. Sugeruje się sprawdzać co słychać na świecie „o wiele mniej razy dziennie” niż do tej pory.
Nowa norma
Proste to wszystko niby, ale trudność polega na tym, by sobie to wciąż przypominać. Uprzedzając pytania: stosując się do wyżej wymienionych sztuczek, normy nie osiągniemy, bo to nie jest normalny czas. Na pewno jednak przetrwamy mniej poturbowani. Trzeba być trochę w tym wszystkim sprytnym. Jak facet, który dowiedział się od lekarza, że wkrótce sparaliżuje mu prawą połowę ciała, więc co ważniejsze przeniósł do lewej nogawki. Której to kreatywności Państwu życzę.
„Miłosz w czasach zarazy” – to cykl wpisów, których intencją jest oswajać to, co nieznane, zachęcać do gimnastyki intelektualnej, wywoływać uśmiech na twarzy, trenować uważność.