5/5 - (6 votes)

Druga część tekstu naszego ambasadora Miłosza Brzezińskiego o magicznym optymizmie...

 

Bądźmy racjonalni – pomówmy o granicach. Mroczna strona optymizmu ujawnia się wtedy, kiedy decyzje zaczynają być zbyt ryzykowne. Optymistyczne dzieci żyją krócej, bo uważają, że nic im nie będzie, żadna substancja im nie zaszkodzi, a drugie piętro, to nie wysokość.

Rozróżnijmy niniejszym dwa podstawowe efekty optymizmu. Można myśleć optymistycznie i nic nie robić, a można myśleć optymistycznie i przez to odważniej działać. Jeśli ktoś rzeczywiście potrzebuje kopa do działania, optymizm pomaga. Zdejmuje stres i można ruszyć z miejsca: „Nie wiem, jak będzie, ale jakoś sobie poradzę, bo zawsze sobie radzę”. Tu optymizm połączony jest/wynika z poczucia własnej sprawczości, czyli potocznie pewności siebie. Zgodnie z naszymi wcześniejszymi ustaleniami, to ma szansę pomóc na samym początku. Tu jednak znów spotykamy mroczną stronę optymizmu. Czasem wizualizowanie sobie sukcesu tak zdejmuje z nas napięcie, że już się potem nie zabieramy do pracy. Opowiadanie, że mamy zamiar napisać książkę jest tak wspaniałe i tak miło nas wszyscy wspierają, że żal w ogóle zaczynać pisać. Z opowiadania wszystkim wokół o tym, że piszemy, robimy sposób na życie. Niektórzy nawet już nas tak przedstawiają: „To jest Grażynka, pisarka i scenarzystka filmowa”. Jak napiszemy książkę, to może się ona okazać słaba. A póki o niej tylko opowiadamy, to jest super, bywamy w towarzystwach, zabieramy głos i przedstawiają nas jako literatki.

Niektórzy badacze (w tym Katy Milkman) twierdzą, że motywowanie się spektakularną wizją końca może uruchomić na początku, ale ma bardzo krótkie nogi, bo w ogóle nie impregnuje na trudności i czasem powoduje, że robi nam się tak miło, że się już za robotę nie ma po co zabierać.

Warto o tym napisać także dlatego, że w ostatnio modne stało się też przyciąganie i manifestowanie. Manifestowanie pieniędzy, szczęścia, miłości. Opisane przez nas zasady kleją się do manifestowania jak muchy do wszystkiego, co lekko już strawione. Osoby takie dobrze wyglądają, póki nie podejmują decyzji ryzykownych.

— Manifestowałam i teraz uderzam w krypto! Czuję jak przyciągam wartość! Kosmos został już o tym poinformowany!

— Manifestowałem i teraz uderzam w biznes! Zakładam wegańskie korpo pracujące z kamperów w Bieszczadach! Mam mantrę: „Pozwalam pieniądzom płynąć na moje konto!”.

Cóż… Mimo wszystko „manifestanci” bankrutują bowiem częściej niż nie manifestanci. Być może myśl ta uspokoi część z Państwa, która jeszcze maniakalnie nie manifestuje, ale była już blisko. Oczywiście, że znamy masę historii jak to ktoś się nie poddał, bo był optymistą i teraz jest człowiekiem sukcesu. Ale po pierwsze wiele z tych osób kłamie, bo ludźmi sukcesu nie jest, tylko opowiada publicznie, żeby inni zapłacili za kurs. A jeśli jest, to kłamie przed sobą, bo taka historia lepiej brzmi, a każdy milioner powie, że osiągnął bogactwo ciężką pracą, a nie tym, że miał bogatych rodziców czy przypadkiem (na obie te opcje szansa jest o wiele większa, niż bogactwo przez ciężką pracę).

Kolejna sprawa: z sukcesem owych kilku osób jest jak z historiami o delfinach, które dopchnęły rozbitków do brzegu ratując im życie. Znamy tylko te historie, w których delfinom zachciało się pchać w odpowiednią stronę. Historii o tym, jak ktoś wypłynął w dmuchanym flamingu, a delfin postanowił pokazać mu środek Atlantyku raczej nie poznamy. Tak samo wiemy, że pod dnem wysp pracowitych, ryzykujących i nie poddających się ludzi sukcesu, bulgoczą bagna pełne zwłok „napierających przed siebie”, którzy odważnie się nie poddawali aż do końca, pomimo coraz większych trudności, mówiąc: „Opóźnienia w interwencji kosmosu, to nie odmowa!”. Albo: „To, że kosmos opóźnia mój sukces świadczy tylko o tym, że na koniec przygotowuje coś wielkiego”. No, niestety.

Statystyka jest jasna: manifestanci i magiczni myśliciele bankrutują częściej. Kropka.

Czyli mamy już dwie kwestie:

Jedna: optymizm się sprawdza, pod warunkiem, że powoduje działania, a nie tylko redukuje strach.

Druga: optymizm nie sprawdza się (statystycznie) tam, gdzie decyzja jest bardzo ryzykowna. Co robić? Można sobie być dalej optymistą, ale pociąć decyzję na małe kawałki i sprawdzić, czy działa. Na przykład nie rzucać starej pracy, ale zacząć nową na 1/3 etatu i zobaczyć, czy pomysł zażarł. Ryzykować też się trzeba w życiu nauczyć, a małe kroki to odpowiednie podejście. Guma ma być napięta, a nie grozić zerwaniem.

Przejdźmy dalej. Optymizm magiczny, a uczenie się na błędach.

„Nie wyszło mi, bo chciałem za słabo”. „Nie wyszło mi, bo jeszcze nie zgrałem się z wibracjami kosmosu”. Możliwe. Nie bądźmy już tacy przyziemni. Kłopot w tym, że nauka nie potrafi tego potwierdzić. Wygląda za to na to, że skuteczniej działają osoby, które jednak realnie zastanawiają się nad tym, co się stało, a nie się od tego odwracają, szukając magicznych wymówek.

Od bidy możemy pomyśleć: „Stało się źle, ale nic się nie dzieje bez przyczyny”. I kiedy już się lepiej poczujemy, poszukać wniosków, przyczyny i powodu porażki, może nawet odpowiedzi na pytanie, czy to dla nas jakaś nauka. Co zmienić następnym razem? „Nic nie dzieje się bez przyczyny?” to znaczy jaka była przyczyna i czemu mogę zapobiec?

Myślenie: „Zmarła mi matka, żebym się czegoś nauczyła…” będzie grubą przesadą. Umieranie dla cudzej edukacji to wytłumaczenie rodem z laboratoriów nazistowskich. Lepiej pomyśleć, że może zmarła, bo się nie badała, więc może się przebadam. Niby może na jedno wychodzić, bo i tu i tu jakieś wnioski, ale szukanie w wydarzeniach jakiegoś „wielkiego planu kosmosu” zwykle odwraca naszą uwagę od normalnego życia, kretowisk, o które się potykamy i prostych wniosków do dalszego mądrego życia. Według stanu dzisiejszej wiedzy kosmos nie dba o tych, na których wpływa. To nasze zadanie, żeby jak najprecyzyjniej poznać zasady gry najbliższe prawdy, zobaczyć jakie mamy karty i jak najlepiej nimi grać.

Lepszy dla podejmowania decyzji jest optymistyczny realizm, niż wiara w to, że jesteśmy bardzo istotni. Nie wygląda na to, czeka nas zawód. Odnalezienie swojego normalnego miejsca w świecie za to pozwala się cieszyć małymi rzeczami, jak dobra rozmowa z partnerem, idealne proporcje kakao z mlekiem, czy spacer, podczas którego znajdzie się idealny jesienny liść. Niektórzy powiedzieliby, że to właśnie wielkie rzeczy na świecie.

Utrudnia także, kiedy myślimy: „Kosmos ma jakiś plan…”. Tu żadna nauka nie nastąpi i żadne wyciąganie wniosków. To jak powiedzenie: „Kosmos ma jakiś plan, mogę robić co chcę, bo i tak jestem za mały pimpek, żeby wpłynąć na plan kosmosu”. Albo: „Nic się nie dzieje przypadkiem”. Otóż niestety dzieje się. Masa ludzi umarła przypadkiem i uległa wypadkom przypadkiem. Jechali z wakacji, a inny kierowca zasnął za kierownicą i od tyłu pchnął samochód w barierę. Urodziliśmy się tu i teraz. Mamy wrodzoną chorobę. Życie bywa przypadkowe, nieuczciwe i nie wszystko da się przewidzieć i przejąć nad tym kontrolę. Ale niektóre przypadki się da. Ze dwa zabezpieczenia można czasem wymyśleć na następny raz, zamiast kwitować: „nie ma przypadków” i zamykać rozdział. Pamiętajmy jednak: ze dwa zabezpieczenia, bo kiedy dochodzimy do piątego zabezpieczenia, to może już jednak potrzebujemy pomocy psychiatry. Zdawanie sobie sprawy z ciągów przyczynowo-skutkowych w życiu i istnienia przypadków, to domena racjonalności i dorosłości. Wciąż słyszymy, że dzieci i młodzież tak świetnie rozumieją internet i znają się na nim. Otóż rozumieją źle. Nie znają się. I najczęściej po prostu klikają wszystko, co zaświeci, nie wiedząc czym to może grozić. Nie zwalajmy zresztą wyłącznie na dzieci. Sami klikamy co popadnie i potem w serwisie komputerowym udajemy, że przypadkiem.

Z tym powiedzonkiem: na świecie nie ma przypadków, możemy może uznać co następuje. Przed faktem lepiej uznać, że przypadki jednak są i pomyśleć jak się zabezpieczyć czy ubezpieczyć, a potem działać. Pamiętając, że rzeczy jednak dzieją się przypadkiem, nie wypijemy przed drogą alkoholu, ponieważ alkohol bardzo utrudnia pokonywanie przypadków. Jego główną wadą jest opóźnienie reakcji, więc jeśli nic się w trasie nie przydarzy, dojedziemy do domu i może nawet nie zauważymy różnicy dochodząc do wniosku, że „ja to mogę i po pijaku, bo już jeżdżę jak automat”. Niestety. Jeśli jednak cokolwiek się zadzieje, to droga hamowania i czas reakcji kierownicą dla osób, które wypiły różnią się w stopniu olbrzymim. Alkohol ujawnia swoją moc głównie wtedy, kiedy trzeba zareagować szybko. Gdyby przypadki na jezdni się nie zdarzały, to można by wypić naprawdę dużo i dojechać, gdzie się chce. Jednakże brak przygotowania na przypadek w odniesieniu do alkoholu i kierowania może rozwalić całe życie. Albo je skrócić.

Wiara więc w to, że „nie ma przypadków” przed faktem może być groźna. A po fakcie? Jeśli chcemy dojść do siebie, bo przypadek nam zaszkodził, to możemy uznać na potrzeby poprawy nastroju, że przypadków nie ma i zastanowić się jaki z tego morał/lekcja/jaką okazję ów przypadek przed nami być może otworzył. Brzmi jak plan?

Podsumowując myślenie: co może się stać i jak temu zapobiec albo jak się przygotować to gigantyczny strzał dla skuteczności! Ale tu znowu: trzeba się znać, dowiedzieć się… Cholera, tyle roboty… No i wracamy do realizmu.

Ale po co myśleć, skoro zapeszę? Tu też mamy wytłumaczenie i nawet naukowe badania. Gdybyśmy płynęli na statku, na którym wszystko będzie dobrze i w trakcie tonięcia zorientowalibyśmy się, że nikt nie zamontował środków ratunkowych, żeby nie zapeszać, byłoby nam nieco przykro. Jak Leonardo di Caprio, który płynął statkiem, z którego usunięto część szalup, żeby pomieścić sklepy na pasażu pokładowym. „Nie będziemy myśleć o przeszkodach i planie B, bo to tylko psuje humor”. Otóż badania pokazują, że jest dokładnie odwrotnie. Po pierwsze: motywuje nie tylko wyobrażanie sobie niebiańskiego końca (choć pisaliśmy już o wadach wyobrażania sobie, że napisaliśmy już książkę), ale o wiele bardziej, niż się spodziewamy dodaje otuchy wyobrażanie sobie potencjalnych przeszkód i następnie wyobrażanie sobie jak sobie z nimi poradzimy.

Po drugie: jeśli pomyśli się o planach awaryjnych, ludzie nie mają tendencji trzymania się tonącej strategii, bo mają alternatywy. Dodaje nam to siły. Wyobrażanie sobie kłopotów i zawczasu szukanie sobie sposobów na poradzenie sobie, to jeden z bardziej niedocenianych elementów wizualizacji przed działaniem. W religii mówi się: „Módl się jakby wszystko zależało od Boga, ale pracuj jak by wszystko zależało od Ciebie”. Wygląda to na rozsądny most między myśleniem magicznym, a religią. Czemu Bóg miałby do nieba wpuszczać lebiegi i kalafiorów? Co by to było za niebo? Na niebo trzeba zapracować.

Po czym poznać inklinacje do myślenia magicznego i co zamiast?

W badaniach często dzieli się myślenie magiczne na dwie kategorie: „ja mogę” i „kosmos rezonuje”.

Osoby z kategorii „Ja mogę” zgadzają się ze zdaniami:

— Wizualizowanie sukcesu powoduje, że on się do mnie zbliża.

— Mogę przyciągnąć sukces w działaniu dzięki temu, że zachowuję się tak, jakby on już nastąpił.

— Mogę przyciągnąć sukces przez pozytywny dialog wewnętrzny i afirmacje.

Dodajmy na marginesie, że jak pokazują badania afirmację pomagają, ale powinny być konkretne, dotyczyć tego, nad czym aktualnie refleksyjnie pracujemy, najlepiej konkretnej sytuacji i dotyczyć przede wszystkim tego, na co mamy wewnętrzną zgodę. Afirmacja: „jestem piękny” jeśli się za takiego nie uważam, to strata czasu. Działa wręcz paradoksalnie, bo wypowiadając ją skojarzam ją ze złym samopoczuciem i próbą pokrycia czegoś. Czyli w efekcie wypowiadam zdanie pozytywne, a czuję się gorzej niż przed. Afirmacje pomagają osobom o dobrym samopoczuciu i stabilnym poczuciu własnej wartości. Wychodziłoby na to, że najlepiej pomagają wszystkim tym, którzy ich nie potrzebują.

Druga kategoria myślicieli magicznych: „Kosmos mnie wspiera”. Zgadzają się oni w testach ze zdaniami typu:

— Przyciągam sukces do swojego życia z pomocą kosmosu albo siły wyższej.

— Proszę kosmos albo siłę wyższą o sprowadzenie na mnie sukcesu.

— By przyciągnąć sukces zespalam się z energią kosmosu lub siły wyższej.

Jak państwo sądzą? Ile procent badanych osób zgadza się z powyższymi zdaniami?

Otóż około 35% osób odpowiada, że zgadza się z takimi sentencjami. Ciekawe czy to mniej, czy więcej niż Państwo sądzili?

Większość, zdecydowana większość osób wierzy bardziej badaniom akademickim niż przewodnikom duchowym. Zwłaszcza, kiedy sentencje są miałkie. W jednym z badań podano zdanie: „Mamy obowiązek badać kosmos jako łącznik wiary z empatią”. Już widać, że sprawa jest grubo ciosana. Połowie z ponad 10 000 badanych w 24 krajach powiedziano, że to opinia naukowca, drugiej, że przywódcy duchowego. Wszyscy wierzą bardziej naukowcowi, aczkolwiek Holendrzy uznali, że jest jakiś słabujący na zdrowiu, bo raczej odcięli się od obydwu. Z kolei w Chinach i w Turcji różnica była największa. Tam o wiele więcej osób zaakceptowało zdanie, którego nie rozumie (albo myśli, że rozumie), jeśli pada z ust naukowca.

Magia daje nadzieję i odpowiedzi na wszystko. Przywódca duchowy, nie powie nigdy „nie wiem” i zwykle do piersi przytuli. Fajnie, że robimy się od takiego myślenia bardziej optymistyczni, ale tam, gdzie zamienia się to w fałszywą nadzieję, czy płytkie wytłumaczenie, po prostu lepiej takim nie być. Jeśli coś nam nie wychodzi, lepiej się temu przyjrzeć, a nie odwracać naklejając pseudplaster sentencji: „Nie wyszło, bo nie zgrałem się z kosmosem”. I koniec refleksji nad niepowodzeniem. To jest strategia na unikanie i przez to jest nieskuteczna. Większość szkół terapii optuje za zwracaniem się w kierunku cierpienia, przyglądaniem się mu i uczeniem się z niego. Stąd nasz wstęp o uważności, która wchodzi tak czasem dobrze, acz na tyle krzywo, że odkleja nas od rzeczywistości. Często podaje się tu przykład ruchomych piasków: kiedy zaczynamy się zapadać, intuicyjnie podnosimy jedną nogę, by zrobić krok naprzód. Ponieważ jednak w tej samej chwili stajemy na tylko jednej stopie, nacisk się zwiększa i zapadamy się bardziej. Sposobem jest położenie się na piasku i czołganie. Terapeuci powiedzieliby: by się uratować, trzeba paradoksalnie zwiększyć kontakt z tym, czego się obawiamy. Strategie unikania (w tym nałogi) na dłuższą metę nie urywają głowy, jeśli chodzi o skuteczność radzenia sobie ze źródłami emocjonalnych kłopotów. Choć w pewnym mrocznym kontekście może właśnie powinniśmy powiedzieć, że głowę urywają, zamiast utrzymać ją na miejscu. Tłumaczenie więc swojej sytuacji aspektami magicznymi, które zdejmują z nas całą odpowiedzialność za pracę to nie jest skuteczne podejście do życia.

Jedna rzecz na marginesie. Dyskutowaliśmy już o optymizmie i pisaliśmy, że jest on po prostu weselszy. Skrajny realizm, czy nawet determinizm doprowadza nas często do wniosku: po co to wszystko? I tak w trumnie nie ma kieszeni, niedługo nikt nie będzie cię pamiętał, koleżanki z pracy w pierwszej kolejności zapomną, ile siedziałeś po godzinach, a za miliardy lat wszystko wybuchnie…. Pewnie i prawda. Ale pytanie jest inne: Jakiego rodzaju życie takie myślenie powoduje? Czy jest ono użyteczne? Czy umysł w ogóle je na dłuższą metę rozumie?

Mózg nie jest skonstruowany do życia w nieskończonym świecie, ale w świecie małych piaskownic, dram w tych piaskownicach i prostych zależności. Lepsze życie mają więc realiści, którzy wiedzą, że w życiu, by było fajne musi być sens, praca, relacje, zabawa… A i mają z tyłu głowy jednocześnie, że to trochę bez sensu, bo wszyscy umrzemy. Jedno i drugie mają w głowie na raz. W skrócie więc szukamy takiego myślenia, które będzie skuteczne dla życia. Jakie myślenie zbuduje nam dobre życie? Tu już każdy odpowiada sobie sam. Myślenie ma nam służyć, a na pewno nie służy dobremu życiu permanentna refleksja nad tym, że wszystko jest bez sensu, bo wszechświat wybuchnie. Zdaniem filozofów to jest właśnie myślenie nieprawdziwe, bo sens jest tu blisko, w prostych działaniach, a nie nieskończoności wszechświata. Myśli mamy po to, by w myślach odrzucić złe pomysły i zabrać się za próbowanie dobrych. Myśli są po to, by umierały za nas.

Wracając do porażek, w dołkach lepiej zadawać sobie pytania:

  1. Czy mogę myśleć? Jeśli jestem przytłoczona, to jak się uspokoić? Bo dobre decyzje w dobrym stanie. Jak sobie pomóc dojść do ładu? Kiedy człowiek jest przytłoczony – leży, aż pył opadnie. Wydaje nam się, że emocje nigdy nie opadną. Że zła, smutny, wściekła, zawiedziony będę zawsze. Nieprawda. Wystarczy chwilę poczekać, krew wróci do rozsądnych części umysłu czy nam się to podoba, czy nie. Nauki z przykrych doświadczeń czerpmy dopiero jak jest spokój. Nie umiem się uspokajać? To jest coś do roboty. Każdy dorosły człowiek powinien umieć się doprowadzać do ładu. Większość nerwów w życiu, to nerwy o głupoty. Kto szybciej z tego się gramoli, traci mniej czasu. Umiejętność regulowania emocji powinna być przedmiotem w podstawówce i w liceum.
  2. Kiedy już spokojniej: Co było w tym jedną moją najmniejszą winą? Jak w sądzie: jestem niewinna, dopóki mi się nie udowodni. Owszem, mogę się źle czuć, ale jestem niewinny, póki obiektywnie nie znajdę jakiegoś swojego jednego błędu, który dało się przewidzieć. Nie jestem cały do niczego, tylko jedną rzecz zrobiłem niefortunnie.
  3. A na co nie miałem wpływu? Może nie było w tym winy? To przypadek? A może trzeba było spróbować, bo inaczej się nie da? Nie da się poznać fajnego partnera, kilkukrotnie się nie parząc. No to mam za sobą. Jestem rozsypką, ale za to życzliwą wobec siebie rozsypką.
  4. Może kogoś o coś zapytać? Poradzić się? Poprosić o wsparcie? Opowiedzieć. Jak opowiem i usłyszę, co mówię, to lepiej się zrozumiem.
  5. Co chcę zmienić następnym razem? I po co? Na czym mi w życiu zależy? Konkretnie. Czyli zasada: jeśli – to. Zamiast: „Mocno się walnęłam o kant, ojejej, ojejej…”, wytworzyć procedurę: „JEŚLI następnym razem będę tędy szła, TO się schylę”. I wdrożyć plan, sprawdzając, czy zadziała. Zadziała – super. Nie zadziała i znów mamy guza – szukamy innego jeśli – to.
  6. Co chcę zachować? Bo w tym, co zrobiłam akurat wykazałam się sprawnością i to był dobry pomysł. Nie wszystko zepsułem, dobrze zrobiłem to, to i to. Tylko za późno się zabrałem. Wystarczy zacząć wcześniej. Czyli znów: JEŚLI znów dostanę takie zadanie, TO zabiorę się 5 dni przed, a nie 3.
  7. Po wykonaniu pracy, porzucić dalsze babranie się w szambku. Praca zrobiona, można wrócić do życia. Rozejrzeć się wokół z pytaniem: co teraz sobie fajnego porobię w nagrodę za tę pracę? Nie ma co więcej rozgrzebywać. Mówiliśmy już, że przeszłość jest po to, żeby się z niej uczyć, a nie w niej żyć. A w życiu zawsze jest coś do zrobienia.

I koniec.

Mam nadzieję, że te informacje na temat optymizmu i jego umagiczniania, a momentami odmagiczniania, będą dla Państwa przydatne. Do następnego razu.


Link do podcastu: miłosz brzeziński 025 „Magiczny optymizm, czyli ciemna strona manifestowania i wiary w g... usła” dla Karlik Volvo – miłosz w czasach zarazy (spreaker.com)