Oczywiście, że nuda to coś złego. Przecież czuć to przez skórę! Ale i wiemy także, że owo nasze czucie przez skórę, to scheda kulturowa: praca popłaca. Nie oszukujmy się – gdyby tak było, o wiele więcej osób na świecie byłoby milionerami. Owszem, ciężka praca, zaangażowanie, sumienność pomaga, ale jeśli ktoś chce zostać bardzo bogaty musi mieć przede wszystkim szczęście, którym to z kolei trudno się zarządza. Niby „myślę, więc jestem”, ale nawet to nasze „bycie” specjalnie nas nie kręci. Zdecydowanie wolimy zajęcia, które oderwą nas od „tu i teraz” – czytanie książek, oglądanie filmów, przeglądanie ciastek i zabawnych obrazków na Internecie, nawet słuchanie muzyki.
Gatunek więrcipiętów
Druga nasza awersja do nudy wynika z biologii. Jesteśmy bardzo gatunkiem wiercipiętów. Prawie nigdy nie trzeba długo czekać na dowody, że łatwo nas rozproszyć. Każdy nosi w sobie swojego własnego, intymnego rozpraszacza, który czeka tylko, aż czymś się zajmiemy. Zdarza się wcale nie tak rzadko, że cały dzień myślimy o tym, że chętnie poczytalibyśmy książkę, poszli na spacer, albo posiedzieli patrząc w okno, a ledwie w końcu się zbierzemy, już pojawia się ów osobisty rozpraszacz, który ma pomysł na to, co właściwie innego lepiej by było teraz porobić. W ogóle nudno jest, kiedy mamy porobić jedno przez dłuższy czas, bo moglibyśmy i powinniśmy przecież robić już tyle innego.
Test na nudę
W jednym z flagowych badań, które przeprowadził Timothy Wilson, studentów umieszczano pojedynczo w pokojach, gdzie nie mieli niczego do roboty. Dano im do wykonania testy, trwające od sześciu do piętnastu minut. Potem mogli albo robić co chcą, albo wysyłano ich na „plac zabaw”, żeby pouprawiali sporty, jedli czy spacerowali.
Po wszystkim zapytano osoby badane jak oceniają jakość spędzonego czasu i poziom nudy. W obydwu przypadkach studenci ocenili, że jakość czasu jest poniżej średniej. A przy okazji nudy zdecydowanie więcej niż by chcieli. Niewiele zmieniło wysłanie badanych do domu z podobnym poleceniem spędzania czasu. W obydwu jednak przypadkach najnudniejszym, co można było robić, było siedzenie i myślenie o czym się chce.
Niebezpieczna nuda
Kolejny etap tego badania, to być może coś, o czym Państwo słyszeli. Najpierw zapytano studentów, czy woleliby zapłacić, czy doznać szoku elektrycznego, żeby odsiać masochistów. Następnie umieszczono badanych w nudnym, pozbawionym jakichkolwiek punktów zaczepienia dla zabawy pokoju, jedynie z przyciskiem, który wyzwalał szok elektryczny. 67% mężczyzn i 25% kobiet wolało się kopać prądem, niż nudzić.
Żeby postawić kropkę nad „i” dodajmy, że ostatnie badania pokazują, iż, kiedy jesteśmy znudzeni mamy większe skłonności nie tylko do krzywdzenia siebie samych, ale i innych. Czyli wprost: do sadyzmu.
Ucieczka przed pustką
Z drugiej strony wiemy z badań, że osoby zgodne czy skłonne do kooperacji z innymi nie mają aż takiej awersji do nudy. Niemniej zwykle pozostawanie z własnymi myślami, kojarzy się nam niespecjalnie dobrze. Uciekamy od tego. Myślimy: „Dobrze, zastanowię się, co mam teraz do zrobienia. Jak ułożyć dzień”… I już sekundę później czytamy wiadomości.
Układ nerwowy jakby wciąż potrzebował czegoś z zewnątrz, żeby czuć, że działa. To go uspokaja. Kompletna cisza powoduje napięcie. Puszczenie sobie plumkającej muzyki – szybko je znosi. Owszem, pewnie ma to swoje ewolucyjne uzasadnienie, ponieważ reakcją na to, że w okolicy robi się cicho, powinna być przynajmniej uważność, a nierzadko lepiej ucieczka. Ptaki nie przestają ćwierkać bez powodu.
Zerwana z uwięzi nuda
Co innego jednak, kiedy chcemy się poczuć uczestnikami środowiska, w jakim jesteśmy, a co innego, kiedy przesadzamy z jego dawkowaniem. Kiedy otoczenie zalewa nasze wnętrze do stopnia, w którym nie ma ono nic do powiedzenia.
I tu docieramy do sedna. Nuda w dzisiejszym świecie zerwała się z uwięzi. Nudno jest nie tylko wtedy, kiedy nic nie robimy, ale także już wtedy, kiedy wykonujemy jedną czynność na raz: „Ale, że nawet muzyka żadna w tle nie leci?”. Nudno jest, kiedy musimy poczekać pięć sekund, aż przeładuje się strona internetowa. Badania pokazują, że jeśli młodzież ma wysiedzieć ponad minutę na restart komputera, cierpi na poważną nerwową zapaść.
Pędząca technologia
Wydaje nam się, że im szybciej działa technologia, tym to dla nas lepiej. Może się jednak okazać, że i tu przedawkowaliśmy. Niecierpliwimy się bardziej czekając na dania z mikrofalówki niż z piekarnika. Dlaczego? Trudno powiedzieć, ale wiemy z badań, że najciężej wytrzymać z niecierpliwości na sam koniec czasu oczekiwania. Możemy czekać na wakacje miesiąc, ale ostatnie godziny przed wyjazdem przebieramy nogami. Możemy czekać na wynik kilka dni, ale przez ostatnie minuty Heraklesową siłą trzeba się wykazać, żeby nie podejrzeć.
Wolniejsi są wolniejsi
I teraz ciekawostka: im szybciej działają urządzenia wokół nas, tym częściej „koniec oczekiwania” się przydarza. Co 15 sekund czekamy dwie sekundy, aż doładuje się strona z wiadomościami, aż uruchomi się aplikacja od obrazków, aż da się wyłączyć kilkusekundową reklamę… Za mało to czasu, żeby porobić co innego, za mało, żeby się nad czymś zastanowić, a za wiele, żeby się nie zdążyć zdenerwować. Takich mikronerwów w ciągu dnia roi się tym więcej, im szybciej działa technologia. Ileż to razy zdążymy się rozmyślić z bezsensownego przeglądania Internetu, gdy zasięg słaby, a strona ładuje się kilka minut? Nie jest więc wcale tak, że szybciej to lepiej. Może się okazać, że wolniejsi są właśnie… wolniejsi: cieszą się większą wolnością zdążając dokonać wyboru.
Kryterium użyteczności
„Co się tak nudzisz? – pyta rodzic. Tak będziesz siedział bezużytecznie? A, zobacz, tu taka zabawka edukacyjna”… Nuda stała się grzechem także dlatego, że wszystko musi mieć cel. Rzeczy dzielą się na użyteczne – dobre. I bezużyteczne – niedobre. Kategorie te przenosimy także na ludzi. Prawda jest taka, że nie ma to już takiego znaczenia jak kiedyś. Kryterium użyteczności odbiera nam spokój, a i często możliwość odprężenia. Tu bajka o wyrozumiałości. A tu zabawka, co nauczy alfabetu. A tu idziemy na wycieczkę, żebyś się nauczyła empatii. Zwariować można w takim życiu. Co to za frajda ze spaceru? Tymczasem nuda, zwłaszcza u dzieci, ale u dorosłych także, nierzadko jest sygnałem, że chcemy odsapnąć. Żeby podgonić umysłem rzeczywistość, która wyspecjalizowała się w tłumaczeniu nam, że każda nowa informacja polityczna z drugiego końca świata jest istotna i że nie wolno pójść spać, bez poczucia oburzenia na najnowsze słowa każdego polityka.
Z dystansu
Nuda to czasem oderwanie się od czynności, by wejść w kontakt: ze sobą albo z otoczeniem, w tym ze sobą samym także.
– Co robicie? – w nudzie sprawdzamy stan otoczenia.
– Przytul mamo! – nuda daje dostęp do potrzeb.
– Jak ja się właściwie czuję? – nuda kalibruje kontakt ze światem wewnątrz naszej skóry.
Nuda, to nierzadko także zatrzymanie się wpół kroku, żeby na chwilę się od wszystkiego oderwać, bo oto podejmujemy jakąś ważną decyzję: „Coś sobie porobię bez sensu i potem jeszcze raz zadam sobie to pytanie. Z dystansu. Kiedy za chwilę o tym pomyślę, będę już inną osobą. Poczytam coś sobie w międzyczasie, zrestartuję myślenie i zobaczymy, czy dojdę do tego samego wniosku”.
Najkorzystniejsza agenda
Kiedy robię jedno na raz – stoję w kolejce. I stoję tylko. Albo w korku. Albo pod prysznicem. Z jednej strony owszem, mogę generować scenariusze, co mnie mija i do czego to doprowadza, a także czyja to wina. Ale z drugiej to rzadka okazja pofunkcjonowania w takim tempie, do jakiego układ nerwowy jest zrobiony: zrobić krok i potem chwilę się nad nim zastanowić. Znów krok i znów zobaczyć co się stało, jak się z tym mam i czy chcę robić krok trzeci. Jeśli sami nie przemyślimy swojej agendy, inni wepchną nam swoją. Jeśli nie wycofamy się na chwilę, by zastanowić się co najlepsze dla nas, wypełnimy czas agendą najkorzystniejszą dla – na przykład – zarządów mediów społecznościowych.
Straszna nuda
O nudzie w dzisiejszych czasach wyrażamy się wręcz agresywnie. Jako o sytuacji, w której nic znaczącego się nie dzieje. Nie wolno nam być dzieckiem w niedzielne popołudnie, które oddaje się dobrej zabawie. Przypomnijmy, że dobra zabawa ma przerażającą z tej perspektywy definicję: łączy z innymi, daje poczucie odcięcia od rzeczywistości i co najgorsze nie służy żadnemu wybitnemu celowi. Strach pomyśleć!
Czas na manifest
Wrzućmy wobec tego ideę wręcz rewolucyjną. Co, jeśli nuda będzie naszym chwilowym manifestem! Aktem odwagi i stawania okoniem: „Oto oznajmiam, że życie w tej chwili rozwija się tak, że nie uznaję za ważne dla siebie niczego z tego, co mi ono proponuje. Propozycje odciągają mnie od mojego sensu, ograniczają wolność i muszę się przez chwilę poczuć władcą swojego czasu”. „Zorientowałem się, że odkąd umiem odpowiadać na 50 wiadomości na godzinę, społecznie akceptowalnym standardem jest, bym w przyszłym miesiącu jeszcze się udoskonalił. Odkryłem oto, że od sprawniejszego wypełniania czasu, nie robię się lepszy, ani mi nie trosk ubywa! Przepraszam, ale teraz musze się rozejrzeć”.
Wpuśćmy nudę
Stąd też polecamy Państwu, kiedy następnym razem ręka zaswędzi, by dorzucić coś, bo:
– Posłucham podcastu, ale obejrzę przy okazji obrazki…
– Pobędę na spotkaniu, ale przy okazji odpiszę na wiadomości…
– Posiedzę, ale pod stołem dam zarobić mediom społecznościowym…
– Zatrąbię, bo ile można się wlec w tym korku…
Wpuścić nudę – najpierw na 10%, potem na 50%, a w końcu może i dopuścić popołudnie w ciszy. Bo okazuje się, że im mniej się dzieje, tym bardziej za tym emocjonalnie nadążamy. Człowiek nie zdąży w życiu zrobić wszystkiego dla wszystkich. Na szczęście tego, co dla każdego z nas ważne, jest bardzo niewiele, byle nie dawać odwracać swojej uwagi wtedy, kiedy chcemy sobie na to poświecić latarką. Wypełniając czas bezrefleksyjnie, prawie zawsze wypełniamy cudzą sakiewkę. Chyba, że taki nasz w życiu sens: być cudzą baterią. W innym razie – dobrze dawkowana nuda jest świetnym manifestem na nasze czasy.
„Miłosz w czasach zarazy” – to cykl wpisów, których intencją jest oswajać to, co nieznane, zachęcać do gimnastyki intelektualnej, wywoływać uśmiech na twarzy, trenować uważność.