4.8/5 - (11 votes)

O Szwecji często myśli się jako o jednym z najszczęśliwszych krajów świata. Nic dziwnego. Taki przekaz płynie z publikowanych corocznie rankingów, m.in. World Happiness Report, czy popularnych w ostatnich latach poradników, odkrywających szwedzkie sekrety dobrego, szczęśliwego życia. Nawet jeśli trudno mi uwierzyć w istnienie idealnych krain szczęśliwości, mlekiem i miodem (czy może raczej: kawą i bułeczkami cynamonowymi) płynących, to chętnie przyglądam się temu, jak po szwedzku można próbować w słowa ubrać szczęście i marzenia, jak bardzo te słowa mogą być pojemne i jak mogą one wpływać na obraz Szwecji za granicą.



Volvo, villa, vovve

… czyli volvo, willa i psiak – te trzy rzeczowniki mają rzekomo definiować stabilne, szczęśliwe dorosłe życie stereotypowego Szweda. Dziś to oczywiście klisza, wyświechtany frazes, który raczej powtarza się z przymrużeniem oka i uśmiechem na ustach niż traktuje jako kompas w życiu – trochę jak nasze polskie powiedzenie o budowaniu domu, sadzeniu drzewa i płodzeniu syna. Okazuje się, że w roczniku Szwedzkiego Głównego Urzędu Statystycznego (Statistiska Centralbyrån, SCB) da się jednak znaleźć dane świadczące o tym, że w tym frazesie może tkwić ziarno prawdy. Ostatnie dostępne w takiej formie statystyki z lat 2014 i 2013 pokazują, że rodzina Medelsvennsonów, czyli odpowiedników przeciętnych Kowalskich po drugiej stronie Bałtyku, rzeczywiście mieszka w domku jednorodzinnym i jeździ srebrnoszarym volvo V70, którym nabija 12 tysięcy kilometrów przebiegu rocznie. Psiak trochę nie mieści się w obrazie malowanym przez statystyki – w Szwecji więcej jest gospodarstw domowych z kotami. Slogan volvo, villa, vovve zdezaktualizował się także wraz ze zmieniającymi się aspiracjami i ambicjami dorosłych Szwedów.  Samochód nie zawsze traktowany jest jako wyznacznik statusu, a dla wielu mieszkańców szybszym, korzystniejszym dla zdrowia i przede wszystkim bardziej ekologicznym sposobem poruszania się jest jazda rowerem, a wille za miastem czy na przedmieściach tracą na atrakcyjności, kiedy to miasta przyciągają możliwościami zdobycia wykształcenia, znalezienia pracy i korzystania z bogatego życia kulturalnego. Czyżby zatem nowy slogan należało zmienić na: rower, mieszkanie i kociak?


 


A może tworzenie „toplist” pokazujące, co jest potrzebne do szczęścia dorosłemu, samodzielnemu człowiekowi, raczej szkodzi? Okazuje się, że coraz więcej młodych ludzi cierpi z powodu wypalenia spowodowanego wyścigiem ku spełnianiu oczekiwań, dodatkowo nakręcanym przez media społecznościowe. Jako komentarz do tego problemu szwedzka projektantka Anna Larsson stworzyła w 2008 roku serię grafik, w których obok trzech stereotypowych słów na „v” dopisała jeszcze jedno: valium.


Lagom

… czyli nie za dużo, nie mało, w sam raz, z umiarem, wystarczająco, odpowiednio, optymalnie dokładnie tyle, ile potrzeba. Choć Szwedzi czasem chełpią się, że słowo lagom jest wyjątkowe i charakterystyczne tylko dla języka szwedzkiego, całkiem nieźle udaje się oddać je za pomocą innych wyrażeń istniejących w polszczyźnie, koncepcja „złotego środka” jest zresztą znana od starożytności. Dumnie brzmi historia, jakoby słowo lagom miało powstać dzięki wikingom, którzy biesiadując w drużynie (lag) mieli raczyć się miodem pitym z jednego naczynia przekazywanego sobie w koło, z rąk do rąk. Każdy, kto brał kolejny łyk, musiał upijać z umiarem, wystarczająco, by i następny wiking mógł skosztować miodu i by napitku wystarczyło do okrążenia całej drużyny (laget om). Takiej definicji nie usłyszy się jednak od językoznawców (chyba że w charakterze przytaczanej anegdoty) i nie znajdzie w słownikach. Ze słowników dowiemy się raczej, że lagom na co dzień może być właściwie wszystko: kawa – nie za mocna, nie za słaba (lagom starkt), mleko – średniotłuste (lagom fet, tzw. mellanmjölk), woda w jeziorze – wystarczająco ciepła (lagom varmt), by cieszyć się z pływania. Lagom to też dobrze zbilansowana dieta, zachowanie work-life balance, a w kontekście ekonomicznym – koncepcja zrównoważonego rozwoju. Warto przy tym pamiętać, że lagom nie jest przecież jasno wytyczoną drogą z konkretnymi przystankami – ramy tego, co określamy jako „w sam raz”, to przecież kwestia mocno subiektywna.


 

Mys

… czyli przytulność. Kiedy w 2017 lagom okrzyknięto nowym buzzwordem, trendem, szwedzką odpowiedzią na przychodzącą z Danii „hyggemanię”, zapomniano chyba o przytulności. Bo to właśnie przytulność, wygoda czy wręcz błogość i czerpanie radości z drobnych momentów dnia codziennego stanowią kwintesencję i hygge, i mys. Swoich charakterystycznych elementów i rytuałów doczekała się „piątkowa przytulność”, fredagsmys, czyli taki nasz piątek, piąteczek, piątunio. To czas, kiedy wreszcie można posiedzieć w domu, spędzić czas z najbliższymi i oddać się błogiemu odpoczynkowi. Najlepiej w wygodnym dresie, pod kocem, na kanapie, przed ekranem telewizora, z miską słodyczy, chipsów czy innych przekąsek (w Szwecji w piątkowe wieczory królują tacos), może z kieliszkiem wina i przy zapalonych świecach. Dlaczego akurat „piątkowy mys” stał się zjawiskiem samym w sobie? Profesor etnologii Charlotte Hagström z Uniwersytetu w Lund porównuje fredagsmys do rytuału przejścia, służącego do zaznaczania zmian w naszym życiu. Celebrujemy przecież takie wyjątkowe wydarzenia jak narodziny, śluby czy pogrzeby, ale rytuały mogą najwyraźniej dotyczyć tej bardziej „zwykłej” sfery życia codziennego. Piątkowy wieczór stanowi właśnie taki moment przejścia między rutynami dnia powszedniego a weekendem, który również wypełniamy szablonami. Fredagsmys to w pewnym sensie moment zawieszenia między dwiema rzeczywistościami, który zaznaczamy w szczególny sposób: czy to towarzystwem bliskich, czy pozwalaniem sobie na grzeszne przyjemności. No właśnie, czyż słowo „przytulność” nie brzmi niezwykle podobnie do słowa „przyjemność”?


Ta det lugnt!

… czyli bez nerwów, wrzuć na luz, zachowaj spokój. W Szwecji takie uspokajające działanie może mieć nie tylko kontakt z przyrodą, rozległymi lasami, licznymi jeziorami, czy pobyt na archipelagu szkierowym, gdzie na wyspach na stałe mieszka kilkaset osób i nie ma ruchu samochodowego. Spokoju może uczyć też szwedzki dystans (nie mylić z chłodem!), unikanie konfliktów, brak pośpiechu w podejmowaniu decyzji.



Trygghet, omtanke

…czyli bezpieczeństwo i troska. Potrzeby bezpieczeństwa i ochrony określane są jako jedne z podstawowych potrzeb człowieka. Pojęcia te niewątpliwie należą do jednych z ważniejszych w słowniku Szwedów i wymieniane są wśród haseł, które kojarzą się ze Szwecją za jej granicami. Szczególnie kierowcom! Szwedzką troskę i dbałość o bezpieczeństwo widać bowiem na przykładzie programu, którego realizacja ma na celu zmniejszenie do zera liczby śmiertelnych ofiar wypadków drogowych, Vision Zero, wprowadzonego głosami parlamentarzystów w 1997 roku. „Wizja zero” podkreśla, że za bezpieczeństwo na drogach odpowiadać mają nie tylko sami uczestnicy ruchu drogowego, ale i „system”: między innymi odpowiednio zaprojektowane drogi i wyposażone samochody. W tym sensie troska władz oznacza na przykład obniżanie dozwolonej prędkości, rozwijanie sieci fotoradarów, wprowadzanie bardzo wysokich mandatów drogowych, konsekwentną dbałość o jakość infrastruktury drogowej, budowanie dróg o przekroju 2+1, których pasy oddzielają stalowe liny i tym podobne działania. Do poprawy sytuacji na drogach przyczynia się też wyposażanie pojazdów w układy automatycznego hamowania, czy nawet systemy pomiaru poziomu alkoholu w wydychanym powietrzu, uniemożliwiające uruchomienie silnika w przypadku niepokojącego wyniku.



Jako wyraz troski można też odczytywać szwedzkie innowacje i wynalazki, mające służyć poprawie bezpieczeństwa. Od tak zwanych „bezpiecznych zapałek”, czyli takich zapalających się po potarciu o draskę na opakowaniu, a nie na przykład o podeszwę buta, jak w westernach, opatentowanych przez Gustafa Erika Pascha, a później rozwiniętych przez Jannego Lundströma, przez trzypunktowe pasy bezpieczeństwa, z jakich korzystamy dziś w samochodach (jedną z najpowszechniej stosowanych i najbardziej istotnych innowacji w dziedzinie bezpieczeństwa), zaprojektowane przez inżyniera Volvo, Nilsa Bohlina, i udostępnione innym producentom pojazdów w ramach „otwartego patentu”, po „niewidzialny kask” Hövding, projektu Anny Haupt i Terese Alstin, będący właściwie poduszką powietrzną ukrytą w specjalnym, szykownym kołnierzu.


Sverige

…czyli Szwecja. Czasem można jednak odnieść wrażenie, że Szwedzi sami stwarzają sobie problemy, którymi mogliby się zamartwiać. Na przykład jeszcze do niedawna w Szwecji obowiązywał zakaz… spontanicznego tańczenia w miejscach nieposiadających na to specjalnego zezwolenia! Przepis pochodził właściwie z lat 30., kiedy w ten sposób chciano uchronić młodych ludzi przed niebezpiecznym wpływem muzyki, alkoholu i niekontrolowanych spotkań, ale w bardziej współczesnej formie obowiązywał od roku 1993. Właściciele klubów nocnych, pubów, restauracji i innych podobnego rodzaju miejsc, gdzie mogło dojść do spontanicznych tańców, musieli ubiegać się o płatną licencję. Dobra wiadomość dla wszystkich, których nogi same niosą do tańca – w kwietniu 2016 roku zniesienie zakazu przegłosowano w parlamencie.


https://www.youtube.com/watch?v=B7Ih0m5BJyk