5/5 - (1 vote)

 

Specjalnie dla Państwa felieton naszego ambasadora – Miłosza Brzezińskiego

 

Kolega z pracy mówi do nas:

— Ty masz talent do tych języków!

A nasza pierwsza myśl na ową życzliwą uwagę nie jest wcale za przyjemna. Powód? W życiu pewnie moglibyśmy wygdybać różne: że nie lubimy kolegi, że jak powie coś miłego, to coś od nas zawsze chce, że przypomina nam byłego i nawet jak jest szczery, to cuchnie fałszem. W naszym konkretnym przypadku chodzi natomiast o to, że kiedy dwa lata wcześniej uznaliśmy, że pouczymy się hiszpańskiego, reakcja otoczenia była dość niespodziewana.

— Zazdroszczę ci wolnego czasu!

— Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. Chodźmy lepiej spożyć coś, co przyspieszy demencję.

— Ale po co? Aplikacje w telefonie nie lepiej tłumaczą obce języki?

W pierwszej chwili uznaliśmy: w sumie dobre pytania. Ale zaraz potem wezbrała w nas swego rodzaju złość, choć kulturalniejsi powiedzieliby, że ambicja. Jakie stare psy? Jakie po co? Bo właśnie po to. I zaczęliśmy ryć. Nie dlatego, że mamy wolny czas. Ale trochę dlatego, żeby utrzeć nosa, może trochę, żeby udowodnić sobie, że nie jesteśmy w wieku postproduktywnym. A może trochę i dlatego, że zawsze chcieliśmy, więc trzeba w końcu dać sobie prawdziwą odpowiedź czy naprawdę. Decyzja nie podjęta, to brak decyzji.

Przez dwa lata wyszarpywaliśmy czas na ćwiczenia, konwersatoria online, komiksy, potem książki, dzienne dawki aplikacji językowych. Zaspani, z bólem głowy, głodni, ale „trzeba dzisiejszą porcję słówek powtórzyć, bo jak ominiemy sesję, to jutro będzie więcej”. Czy w tym samym czasie inni balowali? Część zapewne. Albo szli spać. Albo obejrzeli sezon serialu więcej. A my wydłubywaliśmy sobie oczy pięściami, nie mogąc skojarzyć co znaczy „mama” po hiszpańsku, bo na pewno nie to, co po polsku.

Po każdej z lekcji nie było widać różnicy. Ale, gdy spoglądaliśmy na materiały, z którymi mieliśmy problem jeszcze kwartał temu, trudno było nie zauważyć progresu. Robiliśmy więc dalej, trochę się pocąc, a trochę nie myśląc jak idzie, bo ważne, że przebieramy nogami.

I oto po dwóch latach przyjeżdża do naszej firmy hiszpańskojęzyczna delegacja. My zaś, jak by nigdy nic zagajki, podśmiewki, oprowadzanki po okolicy. Myślimy sobie: „O, rany… Dwa lata wcześniej nawet nie wyobrażałam sobie jaka to satysfakcja tak sobie teraz pogadać. To dzięki całej tej pracy, po nocach, w śnieżycy, umierając z głodu! No, dziewczyno, trzeba powiedzieć, że...”.

– Ty to masz talent do tych języków – przerywa nam myślotok kolega. – Zazdroszczę ci, że masz taką łatwość.

I przychodzi nam do głowy jedno słowo po polsku, które załatwia tego typu sprawy. Bo nawet nie chce nam się tłumaczyć.

RETROEDUKACJA

Jest to z grubsza historia badaczki Rachel Wu, która studiuje procesy edukacji, zwłaszcza u dzieci. Patrzy przy tym, co da się przenieść na dorosłych. Pierwsze jej pytanie brzmiało: czy naprawdę stare psy zostają organicznie zablokowane w procesie edukacji? Czy tylko szczeniaczki się uczą? Wrzućmy od razu końcowy wniosek, na wypadek, gdybyśmy byli tak starzy, że zaśniemy przed końcem tego tekstu. Otóż wygląda na to, że starym psom statystycznie chyba trudniej, ale większość problemu rodzi się z faktu, że tak uważają.

Oczywiście w przypadku każdej osoby powody mogą być różne. To, że każdy jest inny, jest poszlaką oczywistą i zapiszmy ją jedynie gwoli poprawności. Wiemy, że ludzie się z wiekiem zmieniają coraz wolniej. Ale tu już pierwsza ciekawostka. Kiedy porównuje się tempo, z którym ludzie się z wiekiem zmieniają, a potem pyta się ich jak sądzą, jakie to tempo, okazuje się, że nasze poglądy dotyczące elastyczności młodych są grubo przesadzone. Mówiąc wprost osiemnastolatkowie zmieniają się tak naprawdę w takim tempie, jak według badań zmienia się osoba w wieku lat pięćdziesięciu. Albo odwrotnie: realnie, pięćdziesięciolatek zmienia się w takim tempie, jak uważamy, że średnio zmienia się osiemnastolatek. Czyli wcale to nie tak powoli, prawda?

Dorośli także uczą się inaczej niż dzieci. Dzieciom najlepiej tłumaczyć tylko tyle ile trzeba, ale nie więcej, niż konieczne, bo chętniej się uczą przez robienie. Starsze pieski lubią trochę zrozumieć, co robią i jak to działa. Aż do dorosłości, kiedy jest mniej więcej po połowie. Trzeba dowiedzieć się za co się człowiek zabiera. I się zabrać dopiero. Ale doczytując w trakcie.

Wiemy też, że z wiekiem ludzie gorzej śpią i trudniej im się skupiać. Ale! Jeśli chodzi o samoświadomość i znajomość siebie – ta zdecydowanie rośnie, co pomaga w byciu efektywnym. Podejrzewamy, że człowiek zbiera życiowe doświadczenia na swój temat i w dorosłości już zna się na tyle, że wie, ile w ciągu dnia zdąży, a ile nie. Dość powiedzieć, że z biologicznej perspektywy (o ile nie mamy poważnych chorób, na przykład Parkinsona), mózg jest plastyczny aż do śmierci, bo jego rolą jest reagowanie na to, co się dzieje w okolicy. Głupio by więc z jego strony było, gdyby nagle uznawał, że będzie już tego i teraz jak się otoczenie zmieni, to trudno, po prostu dobór naturalny selekcjonuje tych, co adaptują się za wolno, więc będziemy się powoli żegnać. Mało tego – badania mózgów po śmierci wskazują, że niektórzy doświadczyli poważnej degeneracji w części odpowiedzialnej na przykład za mowę, ale jakaś inna część prawdopodobnie przejęła tę funkcję, ponieważ za życia nie było tego po właścicielach widać. Z czego bierze się więc owo słynne spowolnienie życiowe nas, starych psów?

KULTURA EDUKACJI

Rachel Wu uważa, że to może być w większej, niż myślimy mierze wpływ kulturowy. Pierwszą poszlaką była reakcja znajomych na jej deklarację, że oto będzie teraz dziergała hiszpański. Otoczenie zareagowało zaskoczeniem i przytakiwaniem z uśmiechem, jakim obdarzają sanitariusze zagubionego w korytarzu pacjenta zakładu zamkniętego. Czemu? Może temu, że wielu ludziom niczego się nie chce, a jak ktoś w ich okolicy coś zrobi, to trzeba sobie samemu wytłumaczyć jak to się stało, że ja też się nie zabieram. Czyli rozpaczliwa walka o samoocenę. I wtedy wystarczy powiedzieć sobie, że „szczęściara”, „ma talent, a ja nie”, „ma tyle czasu, bo bogatego męża, a ja nie”, „młodszy dzik”. Korciło tu, żeby napisać, że osoby te mają tak tylko na starość, bo przecież wcześniej same się uczą, a potem im się odechciewa, ale prawda jest być może odmienna i to nasz kolejny trop edukacyjny.

Dzieci mają po prostu inny świat. Po pierwsze dzieciństwo nie jest jakieś mega beztroskie. Nawet beztroskie dzieciństwo (jeśli się takie komuś wylosowało) takie nie jest, a jak ktoś uważa, że takie miał, to sprawny terapeuta zaraz przekarczuje z nim zarośnięty szlak ku połoninom wyparcia. „Za dzieciaka” jemy, śpimy i sikamy na komendę. Wtedy też raczej każdy zachęca nas do nauki i nie dziwi się, że mamy na nią ochotę („Mamo, chcę grać na gitarze”, „Super, córeczko”). Dorośli pilnują, żebyśmy się uczyli, nawet jeśli nie chcemy. Asysta w bezpiecznym procesie edukacji o świecie jest podobno jednym z niewielu głównych zadań rodzicielstwa. Tak, jak towarzyszenie w ryzykowaniu i budowaniu poczucia własnej wartości oraz poczucia własnej skuteczności.

Edukacja dla wielu osób zresztą jest czymś ciekawym, póki nie pójdą do szkoły. System edukacji miał w założeniach krzewić miłość do uczenia się, toteż potencjalnie lepsze byłyby książki pełne pytań, a nie odpowiedzi. Coś się tu nie powiodło. Trochę może wyratować nas rodzina, jeśli ma pieniądze. W USA każdy, kto trafia do szkoły myśli o studiach. Jednak już cztery lata później, to dzieci bogatszych rodziców częściej o tym myślą, w przypadku dzieci z rodzin najbiedniejszych jest to już 20%, a z bogatszych 40%. I z każdym rokiem spada. Powiedzielibyśmy: zrozumiały, że to nie ma sensu i nie mają szans. Albo inaczej: ktoś im życzliwie wytłumaczył i uwierzyły, że biznes nie promuje inteligencji, a uprzywilejowanie, więc, żeby się nie męczyć w nieefektywną stronę.

STUDENCI STARSZAKI

Kiedy dorosły ma się uczyć, to po pierwsze nie musi, więc już sam ten fakt odsiewa niemałą część populacji. Po drugie trafia w inne otoczenie, które nie tylko się nie uczy, ale i dla własnego dobrostanu pilnuje, żeby inni nie wychodzili przed szereg. A po trzecie dorosły ma inne rzeczy do roboty. Dzieci nie mają wiele więcej do roboty niż się uczyć. Dorosły musi wyrzucić śmieci, posprzątać kotu, zrobić kanapki, iść do pracy, dokupić mleka na rano, poszukać kogoś od pralek, bo stuka i codziennie walczyć ze zbłądzonymi tęsknotami, które raz po raz nawiedzają świadomość obrazami o rzucaniu wszystkiego i wyjeżdżaniu daleko, by na jakiejś plaży po prostu się obalić i ulec biodegradacji.

Owszem, dzieciom biologicznie jest łatwiej się uczyć także dlatego, że ich umysł jest naturalnym eksperymentatorem. Klika wszystko w internecie, skacze z klifu i spadochron montuje po drodze. Powiedzielibyśmy, że póki jesteśmy dziećmi, nasz umysł jest sprawny jak excel, tyle, że komórki tabeli mamy puste. Niektórym zostaje tak do starości. W dzieciństwie koszty porażki są też dość tanie, bo rodzice posprzątają. A ponieważ nie ma się świadomości, co się może stać, to się sprawdza wszystko bez strachu. Dorośli zaczynają myśleć o kosztach. Szkoda im zjechać na nartach „bo jak złamię biodro, to w moim wieku już pół roku na wyciągu, ale nie narciarskim”. Jest to zresztą mądrość naszego tytułowego powiedzonka o psach i sztuczkach. Jego podstawowe znaczenie, bierze się z obserwacji, że z wiekiem coraz mniej chętnie zmieniamy przyzwyczajenia. To zaś nie dlatego, że „kostniejemy”, ale dlatego, że wiemy co lubimy, a czego nie, więc skoro coś wybraliśmy to znaczy, że się uprzednio namęczyliśmy z szukaniem i szkoda nam to tracić. Fajnie zabalować, ale wtedy nie pójdziemy jutro na rajd konny. A wolimy rajdy konne niż balowanie. Albo lubimy surfskate, ale wolimy skoki spadochronowe i jeśli już mielibyśmy sobie gdzieś kostkę skręcić, to wolimy pod czaszą, przynajmniej robiąc coś, co kochamy najbardziej. Rekonwalescencja wtedy bez wyrzutów sumienia, że „po co robiliśmy coś innego, skoro mamy ulubione”. Swoją drogą to podobno pierwszy objaw starości: odkrywanie listy zjawisk, które się naprawdę w życiu lubi.

Ale i biologicznie motywacja do odkrywania nowości z wiekiem się nieco blokuje, bo zamieniamy się w chodzące wikipedie, które wiedzą co się stanie, a nie chcą już ryzykować. Jest to psychologicznie przejście z dominacji inteligencji płynnej do dominacji inteligencji skrystalizowanej. Czasem przereklamowana sprawa. Otóż, co ciekawe, tak w przypadku dzieci, jak i dorosłych, człowiek zwykle nie wie co się z nim długoterminowo zadzieje. Wiemy co się stanie, jak zdobędziemy prawo jazdy. Ale jaką będziemy osobą i do czego ów fakt doprowadzi nas za dwa lata (na przykład przypadkiem podwoziliśmy żonę kolegi, a potem założyliśmy z nią spółkę bo się zapsiapsialiśmy) – tego nie wiemy. Profesor Ariely twierdzi, że jest to jedna z głównych funkcji nauk społecznych. Że próbują badać to, czego intuicja nie podpowie – jakie będą długoterminowe efekty zjawisk. My, normalni ludzie, jesteśmy od nich odcięci, na rzecz mózgowego mięśnia do wymyślania efektów krótkoterminowych, więc nie ma co próbować wszystkiego przewidzieć.

EDUKACYJNE ROSZADY

Rachel Wu zadała więc sobie kolejne pytanie (Ta to ma szczęście, tyle czasu ma. No i talent.): czy gdybyśmy wsadzili człowieka dorosłego w sytuację dziecka, to czy nagle się okaże, że stare psy jednak śmigną walc minutowy na fortepianie. Odpowiedź na to konkretne pytanie o psy nadal wisi w powietrzu, ale mamy nieco doświadczeń z ludźmi. Oto badaczka zaciągnęła do eksperymentu osoby w wieku od 58 do 65 lat. Zapisała ich na kursy języka hiszpańskiego, fotografii, komponowania muzyki. Zasada była taka: osoba musiała mieć na to ochotę i nigdy wcześniej tego nie robić. Nadmieńmy, że jeśli zaczynamy się uczyć czegoś zupełnie nowego, układ nerwowy wystrzeliwuje z elastycznością pod chmurki. Później, kiedy już umiemy, a cyzelujemy, to mniej. Jeśli więc jesteśmy mistrzami fortepianu, a marzyliśmy zawsze o robieniu okrętów w butelkach, to przez pierwszy moment nad wąską szyjką, kiedy nic nie idzie, a zupełnie czujemy się zagubieni i nie wiemy, co się dzieje, to… tej emocji właśnie szukamy! Jeśli układ nerwowy odczuwa dyskomfort, to prawie na pewno interpretuje to jako sygnał do intensywnej edukacji. Szukamy wręcz w życiu okazji, żeby hobbystycznie poczuć się zagubieni (zmieniając miejsca wycieczek, hobby, spotykając innych ludzi). Wielkie pasje mogą być te same, ale pasje oboczne możemy eksplorować bez presji na kadrę olimpijską. Zabawa to w dużej mierze bezpieczna eksploracja nieprzewidzianych okoliczności. Tylko po to, żeby się starzeć wolniej. No, ale dobra. Na koniec zostawiliśmy sobie dane, bo już Szanowny Czytelnik czuje, że wysłanie starszaków do edukacji zakończyło się jakimś tam sukcesem. Pytanie jakim tam? Rachel miała pieniądze na trzy miesiące badań. Po trzech miesiącach zrobiła starszakom testy poznawcze. Tera uwaga, bo się zakotłuje. Godzina zajęć w tygodniu (plus prace domowe i własne zabawy z materią), przez trzy miesiące obniżyła ich wiek poznawczy o 30 lat. Sztywniutko, prawda? No to dalej. Część osób tak się w pasje wciągnęła, że uprawiała ją samodzielnie dalej, a na zajęcia chodziła jeszcze przez rok płacąc z własnej kieszeni. Korzystając z okazji koleżanka Rachel, wybrała się do nich powtórnie, po tym czasie. Ludzie po 80 mieli wyniki jak osoby 30 letnie. Przez rok cofnęło im się o 50 lat.

CZYLI, ŻE CO?

Na pytanie co o tym myśleć, Rachel, jak to poważny badacz odpowiada wprost: „Nie wiem”. Na pewno zdolności poznawcze w życiu degradują, ale nie dałaby sobie teraz niczego obciąć ile z tego jest koniecznością, a ile faktem, że jak się ludziom nie każe, to często po prostu próbują uczynić życie przewidywalnym, powtarzalnym i zjeść tylko te zasiane już w młodości jabłka. Dlatego też w każdym osobnym przypadku dane mogą być inne. Niektórzy mają choroby, a niektórzy nie mają pasji do niczego, więc po prostu nie włożą wysiłku w życie, jeśli nie wydaje się im on niezbędnie konieczny. Czasem za nos wodzi nas nostalgia – w młodości nawet to i miłe uczucie, ale z wiekiem radzi się ludziom, żeby raczej myśleli do przodu, bo bagno oglądania albumów ze zdjęciami wciąga do emocjonalnych jelit. Wraz z postępem lat należy wypracowywać sobie ześlizgiwanie się z nostalgii na myślenie do przodu: skoro wspomnienia są tak fajne, to zabierzmy się za produkowanie ich dla przyszłych wspominek. Rachel Wu uważa niniejszym, że to nie dorośli kapcanieją, bo gdyby wysadzić dzieci z ich codzienności i wsadzić w codzienność dorosłego, tępiałyby z podobną prędkością. W byciu tępym sprawa najprostsza jest dla tępego. Podobnie jak w byciu martwym. Obydwu im jest wszystko jedno, tylko ludziom wokół robi się smutno. Gdyby jednak ryzyko bycia obciążeniem dla innych nie było dla Szanownego Czytelnika wystarczającą motywacją, można i dla siebie. Bo na pewno, aktualne stanowisko nauki jest takie, że stare psy mają swoje w życiu pod górkę, ale w kwestii nowych sztuczek cisną prawdopodobnie na modłę szczeniaków. Jeśli więc ktoś z Państwa miał wymówkę związaną z wiekiem, to ta akurat powinna zostać zmieniona. A potem można dalej przewijać internet.

Do następnego razu.